Powrót uczniów do szkół był już wielokrotnie zapowiadany, za każdym razem jednak ktoś mówił nam, że to tylko możliwość. Dziś już wiemy: dzieci i młodzież do szkoły wrócą, mimo szalejącej w najlepsze pandemii i bardzo niepewnej sytuacji gospodarczej. Czego tak naprawdę powinniśmy się obawiać i czy dyrektorzy szkół na pewno poradzą sobie z takim wyzwaniem?
Do szkoły bez maseczki, ale z dystansem
Gdy poczytamy o zaleceniach sanitarnych dotyczących powrotu do szkół, mogą przejść nas dreszcze. Nie tylko uczniowie nie będą musieli nosić maseczek, a przecież teraz rząd walczy o to, aby w przestrzeni publicznej każdy obowiązkowo zasłaniał usta i nos, ale także nikt nie precyzuje, jak będzie z dystansem społecznym. Większość szkół jest zdecydowanie za mała, aby uczniowie przebywali w odstępach 1.5 metra, co pokazała chociażby niedawna reforma. Wiemy natomiast, że rodzice odprowadzający dzieci maseczki będą musieli nosić. Tylko po co? Jeśli rodzic jest chory to mieszkające z nim dziecko na pewno też. W zaleceniach pełno jest nieścisłości, a ich wyjaśnienie i logistyczne rozważania całkowicie spadły na dyrektorów szkół.
Nauczanie zdalne wchodzi w grę, ale na pełną odpowiedzialność dyrektora
No właśnie, a co ze zdalnym nauczaniem? Rząd przewiduje możliwość, że będą placówki, które staną się ogniskiem koronawirusa, ale decyzję o zamknięciu szkół i przejściu na nauczanie zdalne mają decydować dyrektorzy. W praktyce oznacza to, że Rząd ściąga z siebie jakąkolwiek odpowiedzialność odnośnie edukacji w tych ciężkich czasach. Czy dyrektor to na pewno odpowiednia osoba, aby decydować, kiedy należy zamknąć szkołę, a kiedy sytuacja nie jest jeszcze na tyle krytyczna, by zagrażała życiu lub zdrowiu uczniów? Czy dyrektorzy w ogóle zdecydują się w takim razie na otwarcie szkół?
A co z dojazdami?
Grono dzieci z okolic Nowego Sącza, również tych najmłodszych dojeżdża do szkoły autobusem. Tam nie tylko są narażeni na złapanie koronawirusa, ale także mogą zarazić kogoś innego. W końcu wszyscy widzimy na co dzień, jak nosi się maseczki. W tej chwili każdorazowo wyjście do szkoły będzie się wiązało z wystawieniem się na zarażenie. Już nie tylko w szkole, gdzie w porywach może przebywać nawet do 1000 uczniów, bo takie są realia sądeckich szkół średnich, ale także w drodze z i do domu.
Izolacja i zawiadomienie rodzica
A gdyby u dziecka wykryto objawy zakażenia? Osoba za nie odpowiedzialna, czyli nauczyciel albo opiekun grupy ma obowiązek odizolować je od reszty dzieci i młodzieży, czyli wyznaczyć mu miejsce oddalone co najmniej o 2 metry od reszty. Dodatkowo należy jak najszybciej poinformować rodziców dziecka. Nikt jednak nie mówi, co zrobić z dzieckiem potem. Nikt nie przejmuje się też uczniami dorosłymi i blisko dorosłości oraz tych, po których rodzice nie mogą przyjechać.
Młodzież się boi
Nie jest to jednak strach przed zarażeniem siebie. Wielu młodych ludzi ma kontakt ze swoimi starszymi krewnymi albo nawet z nimi mieszka. Codzienne wyprawy do szkoły to ryzyko nie tylko dla nich, ale i dla ludzi, których kochają. Podobnie wygląda sprawa z maseczkami. Pod postami na Instagramie młodzi ludzie często wytykają, że szkoły zostały zamknięte, gdy zakażeń było po 20 dziennie, a gdy jest ich po 600, szkoły stoją otworem. Dodatkowym problemem są szafki, które w wielu szkołach są dzielone oraz dezynfekcja raz na dzień, kiedy podczas jednego dnia w szkole może przejść przez nią nawet dziesięć klas.
Prawdopodobne przyczyny decyzji
Dużo spekulacji pojawia się w kontekście powrotu uczniów do szkół. Szkoły nie są w końcu jak kościół czy galerie handlowe, udział w zajęciach jest obowiązkowy dla wszystkich uczniów, nie ważne, jaki mają system odpornościowy albo czy przechodzą ciężką chorobę. Dużo mówi się o pieniądzach. Kiedy szkoły były zamknięte, rząd zobowiązany był wypłacać świadczenia rodzicom najmłodszych dzieci, które nie mogły zostać same. Nasza gospodarka nie ma się najlepiej, a więc i pieniądze w budżecie przydałyby się na coś innego. Drugą możliwością jest próba niepogłębiania społecznej paniki, która wybuchła na początku lock downu i jej konsekwencji, takich jak tłumy w galeriach po otwarciu.